wtorek, 13 października 2015

44. "Hello Dolly, It's so nice to have you back where you belong"


Jeden z ostatnich, słonecznych (ale niekoniecznie już takich ciepłych) weekendów musiał zostać wykorzystany na 120 % możliwości. I został. A efekty możecie zobaczyć (po dłuuuuuuuuższej przerwie) w dzisiejszym poście.

Jestem nieuleczalnym kapeuluszocholikiem. I dobrze mi z tym! Na początku swojej fascynacji tym nakryciem głowy, czułam się chwilami jak z innej planety (a było to jeszcze za czasów mojego liceum, czyli jakieś 5-6 lat temu). Nie wiedzieć czemu, kojarzyły się one ludziom z pewnego rodzaju ekscentryzmem i przesadną elegancją. Ale przecież w latach 30-stych i 40-stych byłoby nie do pomyślenia, żeby kobieta wyszła z domu bez nakrycia głowy? Nawet sama Mad Woman pisała w swojej biograficznej książce, że do pewnego momentu kobietom nawet nie wypadało zdejmowania nakrycia głowy podczas pracy (niezależnie czy pracowały w biurze, sklepie czy innym miejscu).





Czasy się zmieniły, ale to co obserwuję od paru lat to powrót do łask tego elementu garderoby, co mnie niezmiernie cieszy. W topowych sieciówkach, praktycznie przez cały rok można znaleźć szereg modeli w całych paletach kolorystycznych. A i na ulicy co raz więcej widzę kobiet i dziewczyn, które decydują się na to nakrycie głowy. I nie ukrywam, że jako wierna kapeluszocholiczka - taki stan rzeczy bardzo mnie cieszy.

Jeżeli mogłabym Wam polecić jedną z marek, którą warto mieć na uwadze podczas poszukiwań idealnego modelu - zerknijcie na ofertę polskiej marki Hat&Hat. Tylko uważajcie - możecie popaść w niekontrolowany zachwyt ;)






Ściskam,
Aleksandra