poniedziałek, 19 maja 2014

31. London Lindy Exchange 2014

Ufff ... maj to bardzo intensywny miesiąc w życiu studenta (ale i nie tylko!). Po prawie dwóch tygodniach udało mi się w końcu "spokojnie" zaparzyć herbaty i  usiąść do dzisiejszego posta, aby opowiedzieć Wam o moich odczuciach po London Lindy Exchange 2014 - szczególnie wyjątkowym wydarzeniu dla mnie z co najmniej trzech powodów:

Po pierwsze: był to mój debiut na zagranicznym festiwalu.





Minęło już 1,5 roku od kiedy moje nogi pierwszy raz zaczęły tupać taniec, który dla większości ludzi brzmi nieco egzotycznie. Lindy Hop pokochałam od pierwszych zajęć, pierwszego utworu, który zabrzmiał na listopadowych zajęciach w 2012 roku. Półtora roku to niby niewiele - jednak to był (i jest nadal) dla mnie fantastyczny czas, podczas którego poznałam mnóstwo ludzi zakochanych w Złotej Erze Swingu, wzięłam udział w niezliczonej liczbie imprez, warsztatów w Warszawie i Krakowie, tańczyłam "pod chmurką" nad Wisłą, pod "Poniatówką", debiutowałam w konkursie Jack'n'Jill na krakowskim rynku, byłam na imprezie ponad 100 metrów pod ziemią ... żeby w końcu dotrzeć do tego momentu i wziąć udział w swoim pierwszym zagranicznym festiwalu. London Lindy Exchange zapisze mi się szczególnie w pamięci. A to w dużej mierze dzięki fantastycznemu zespołowi prowadzonemu przez Gordona Webstera - zachwycająco charyzmatycznego muzyka, który po prostu nie mógł spokojnie usiedzieć przy fortepianie. Tańczyć przy takim zespole to prawdziwy zaszczyt. 3 dni imprez minęły mi błyskawicznie.










Po drugie: były to moje pierwsze odwiedziny Anglii.


Po pierwsze Bob - nasz gospodarz, który nas gościł. Jeżeli miałabym w ciemno wybrać moje wyobrażenie o typowym, angielskim starszym panie - to byłby właśnie on. Dusza artysty, człowiek, który codziennie chodzi na potańcówki taneczne, popołudniami pija herbatę przy jazzowych dźwiękach puszczanych ze ... Spotify i czyta książki, a od czasu do czasu grywa i śpiewa melancholijne ballady na jednym z instrumentów znajdujących się u niego w domu (pianino, fortepian, gitara + ?).

Londyn jest przepięknym miastem - z jednej strony czystym i spójnym architektonicznie, z drugiej natomiast ze zróżnicowanym i klimatycznych charakterem poszczególnych miejsc. Jak parki - to ogromne połacie zieleni,  jeżeli zakupy - to Oxford Street i tłumy ludzi jakich w życiu nie widziałam. Posmakujesz świata w Camden, na markecie kulinarnym. Jeżeli najdzie Cię ochota na słodkości - zakochasz się w cukierni z China Town. Masz ochotę na odrobinę kontrowersji? Posłuchaj ciekawych anegdot o artystycznej oazie Londynu - Soho. A może liczyć na skinienie głowy od Królowej? Też jest na to sposób ;-)
Tak naprawdę Londyn można zwiedzać na wiele sposobów i żaden nigdy nie będzie tym jedynym - słusznym. To miasto zainspirowało mnie na tyle mocno, że te krótkie 5 dni, które tam spędziłam okazały się na tyle niewystarczające, że już dzisiaj planuje tam szybki powrót. Kto wie ... może już niedługo?












Po trzecie: ze względu na "kulturowe olśnienie".


Camden, Camden, Camden. No dobrze, tak naprawdę to cały Londyn, a raczej jego mieszkańcy otworzyli mi kolejne drzwi ... i uświadomili jak niewiele, jeszcze w życiu widziałam. Inspirująca różnorodność widoczna na ulicy - ludzie ze wszystkich możliwych stron świata, wspólnie żyjący,bawiący się, pracujący. Kolory, zabawa modą, pewność siebie - to coś na  porządku dziennym. Uważam, że każdy kto kiedykolwiek odwiedził to miejsce w pewnym sensie ... otworzył umysł i nabrał odwagi - do życia, eksperymentowania i tak po ludzku - nie przejmowania się opinią innych. Przynajmniej na mnie to tak podziało. Niesamowite uczucie!








Pozdrawiam,

Aleksandra

P.S. Najchętniej to bym Was ZASYPAŁA zdjęciami, ale na potrzeby bloga i jego możliwości ich załadowaniem musiałam Was oszczędzić :)